27. John Green - Papierowe miasta

Tytuł: Papierowe miasta
Tytuł oryginalny: Paper Towns
Autor: John Green
Tłumaczenie: Renata Biniek
Wydawnictwo: Bukowy Las
Ilość stron: 393
Moja ocena: 7 / 10

OPIS Z OKŁADKI
Quentin Jacobsen- dla przyjaciół Q- ma osiemnaście lat i od zawsze jest zakochany we wspaniałej koleżance, zbuntowanej Margo Roth Spiegelman.
W dzieciństwie przeżyli razem coś niesamowitego, teraz chodzą do tego samego liceum. Pewnego wieczoru w przewidywalne, nudne życie chłopaka wkracza Margo w stroju nindży i wciąga go w niezły bałagan.
Po czym znika. Quentin wyrusza na poszukiwanie dziewczyny, która go fascynuje, idąc tropem skomplikowanych wskazówek, jakie zostawiła tylko dla niego.
Żeby ją odnaleźć, musi przemierzyć setki kilometrów w USA.
Po drodze przekonuje się na własnej skórze, że ludzie są w rzeczywistości zupełnie inni, niż sądzimy.
Czy dowie się, kogo szuka i kim naprawdę jest Margo?

~~~~

Pójdziesz do papierowych miast 
i nigdy już nie powrócisz

Uwaga, uwaga! Już 31 lipca Papierowe miasta mają swoją kinową premierę!
Jaka reakcja książkoholików, którzy jeszcze z tą pozycją się nie zapoznali?
Cóż, kiedy zobaczyłam zwiastun filmu, nie zwlekałam długo i czym prędzej sięgnęłam po książkę, bo przecież nic tak nie motywuje do rozpoczęcia czytania jak zbliżająca się premiera.
Nie było mowy o jakimkolwiek zawodzie, bo chociaż to dopiero moja druga powieść Green'a, całkowicie uległam jego charakterystycznemu stylu pisania, postaciom, które tworzy i tej niesamowitej fabule, która zawsze jest intrygująco pogmatwana. W pozytywnym tego słowa znaczeniu, oczywiście. Już na początku mogę zapewnić, że podobnie jak po skończeniu Gwiazd naszych wina nie miałam pojęcia jakich słów użyć, by wyrazić całą wspaniałość tej lektury. Wraz z ostatnim zdaniem zaparło mi dech w piersi i nie miałam zielonego pojęcia, 
co myśleć. Taka kumulacja myśli, albo zupełnie przeciwnie - ich kompletny brak.

,,Tak trudno jest odejść - dopóki się nie odejdzie.
A wówczas to najłatwiejsza rzecz pod słońcem."

Po zaledwie dwóch tytułach autorstwa Green'a, byłabym w stanie rozpoznać każdą inną jego powieść, gdyby ktoś przeczytał mi jakiekolwiek zdanie, które powstało jego ręką.
Niedawno, czytając pewną recenzję natknęłam się na sformułowanie "iście po greenowsku", które niesamowicie mi się spodobało. Sami widzicie, książki Green'a są jedyne w swoim rodzaju, a autor potrafi w taki sposób zbudować zdanie, że czytelnicy są w stanie je doskonale rozpoznać i stąd bierze się fenomen jego twórczości.

,,Margo zawsze kochała tajemnice. [...] 
Nigdy nie opuszczała mnie myśl, 
że być może kochała je tak bardzo,
że sama stała się tajemnicą."

Margo, Margo Roth Spiegelman. Przez pierwsze rozdziały byłam w niej absolutnie zakochana. 
Postać, której nigdy do końca nie uda nam się przejrzeć i w tym całe piękno. Jest owiana nutą olbrzymiej tajemnicy, stopniowo docieramy coraz głębiej, ale nigdy w stu procentach jej nie rozszyfrujemy. 
Margo zafascynowała mnie tak samo jak Quentina, pragnęłam podążać za nią i jak najszybciej poznać odpowiedzi na nurtujące pytania. Jest jak zagadka, a Ty nie spoczniesz, póki jej nie rozwiążesz.
Jednak gdy odnalazłam Margo, a wraz z nią wszystkie jej sekrety i tajemnice, zamiast euforii, która powinna
w tamtym momencie wypełnić całe moje wnętrze, poczułam jedynie głębokie rozczarowanie. Sama nie wiem dlaczego. Być może w moich oczach za bardzo ją wyidealizowałam, tak jak główny bohater. Sądziłam, że to dziewczyna bez skazy, czysta perfekcja. Żałuję, że nie została przedstawiona bardziej obiektywnie, bo poznajemy ją jedynie z perspektywy Q, który jest nią zauroczony.
Myślę, że odbiorcy nie pozostało nic innego, jak bezwarunkowo ją polubić, toteż zakończenie niesie ze sobą intrygujące przesłanie: czasami wyobrażenie o drugim człowieku może zupełnie różnić się od rzeczywistości.

Q jest chłopcem wrażliwym, niezbyt pewnym siebie. Dobry uczeń i lojalny przyjaciel. Przyjemnie było poznawać fabułę z jego perspektywy, oczami nastoletniego, dojrzewającego mężczyzny. W książkach, które czytam zdecydowanie przeważa kobieca narracja, a główne bohaterki to młode dziewczyny, więc Papierowe miasta były w pewnym sensie miłą odskocznią od czytelniczej rutyny.

Czytelnik obserwuje Q, rozsądną i bystrą postać, która pod wpływem szalonej Margo działa nieco impulsywnie. Decyduje się na rzeczy, których nigdy by nie zrobił. Z całą pewnością dziewczyna wniosła w jego życie odrobinę rozrywki, która okazała się doskonałym urozmaiceniem, w przypadku niemal automatycznego życia chłopaka. Liczyłam na to, że Q całkowicie zmieni się po przygodzie z Margo, a on nadal pozostał sobą. Chociaż autor nie opisuje wielu wydarzeń po jej odnalezieniu, tego można się po prostu domyślić.

,,Nic nigdy nie zdarza się tak, jak to sobie wyobrażamy. [...] 
Z drugiej strony, jeśli sobie niczego nie wyobrażasz, nigdy nic się nie wydarza."


Green posiada rewelacyjną umiejętność wprowadzania w fabułę własnych filozoficznych przemyśleń.
Splata różne młodzieżowe wątki, ale nigdy nie zapomina o jedynym w swoim rodzaju przesłaniu, które towarzyszy każdej jego powieści, czyniąc z niej ambitną lekturę. Jest autorem, który nie mógłby stworzyć czegoś banalnego, a jego książki nie tylko zwiększyły moje czytelnicze wymagania, ale też pomogły szukać w nich powodów do refleksji. 

,,Jakże łatwo można dać się zwieść, wierząc, 
że człowiek jest czymś więcej niż tylko człowiekiem.''

W Papierowych miastach występuje i wątek detektywistyczny i podróżniczy, ale przede wszystkim autor chciał przekazać na podstawie młodych bohaterów istotę dorastania; zmianę osobowości przez wpływy innych ludzi, chęć poznawania własnych wartości oraz poszukiwanie własnego "JA". 
Nie ukrywam, że miałam wobec tej książki wysokie oczekiwania. 
Nie od razu po jej skończeniu stwierdziłam, że była dobra, o nie. Wymagało to ode mnie intensywnych przemyśleń. Teraz, kiedy piszę recenzję, jestem już całkiem przekonana, że jest to jedna z tych powieści, do których będę jeszcze przez długi czas powracać. 
Przeczytajcie jeszcze przed ekranizacją! 

26. Barbara Baraldi - Scarlett

Tytuł: Scarlett
Autor: Barbara Baraldi
Wydawnictwo: Zielona Sowa
Tłumaczenie: Karina Burchardt
Ilość stron: 336
Moja ocena: 5 / 10

OPIS Z OKŁADKI
Świt zaskakuje nas swym ognistym dotykiem.
Nigdy wcześniej nie dzieliłam z nikim wschodu słońca.
Chciałabym, żeby nasze usta spotkały się w pocałunku.
Później nie bałabym się już niczego.
Mogłabym nawet umrzeć.

Scarlett ma szesnaście lat i właśnie przeprowadziła się do Sieny.
Zostawiła za sobą wakacje, swoją najlepszą przyjaciółkę
i kiełkującą miłość do Matteo. W nowej szkole poznaje Umberto, który od razu okazuje jej zainteresowanie, jednak Scarlett odkrywa, że jej koleżanka z ławki Caterina jest w nim skrycie zakochana. Co wybrać: miłość czy przyjaźń?
Odpowiedź przychodzi sama podczas szkolnego koncertu, kiedy na scenę wchodzi chłopak o oczach jasnych jak lód i ich wzrok spotyka się w tłumie. Mikael, basista zespołu Dead Stones, pojawia się przy niej w najbardziej niespodziewanych momentach, by za chwilę zniknąć, a Scarlett nie potrafi oprzeć się jego magnetycznemu spojrzeniu. Jednak Mikael jest zbyt piękny
i zbyt niezwykły, by mógł być prawdziwy. Tylko Umberto zdaje się znać jego sekret, lecz nie udaje mu się ostrzec Scarlett...
Niedługo potem w szkole ma miejsce niewyjaśnione morderstwo, a Scarlett pada ofiarą przerażającego ducha o płonących oczach.
Kim tak naprawdę jest Mikael? Jej aniołem stróżem, czy prześladującym ją demonem?

~~~~

Naprawdę nie mam pojęcia, dlaczego od pewnego czasu przez moje ręce przewijają się same mało ambitne lektury z kiepską fabułą i wciąż powtarzającymi się wątkami. Pamiętacie, jak w ostatnim wpisie wspominałam Wam, że udało mi się odwiedzić Tanią książkę?
To jedna z moich zdobyczy, więc w gruncie rzeczy do zakupu zmotywowała mnie atrakcyjna cena. Po dłuższym zastanowieniu stwierdziłam, że nie żałuję tych dziesięciu złotych, bo chociaż miałam wrażenie, że czytam jakiś gorszy odpowiednik Zmierzchu, nie mogę narzekać na brak przyjemności
z lektury.

 Od czego zacząć? Może od głównej bohaterki, która zalicza się do grona tych irytujących, nieco zbuntowanych nastoletnich charakterów.
Autorka nie poświęciła jej tyle uwagi, ile faktycznie należy się tytułowej postaci, co bez wątpienia przyczyniło się do sposobu, w jaki czytelnik postrzega szesnastoletnią Scarlett. Dziewczyna zachowuje się sztucznie,
jest przerysowana i do znudzenia przewidywalna. Jej problemy są wręcz godne pozazdroszczenia, tymczasem ona uważa się za człowieka tak pokrzywdzonego, iż oczekuje tylko współczucia i łez wylanych nad jej "niedolą". Gdyby nie kilka sytuacji, które stawiają ją w pozytywnym świetle (bo przecież nie możemy nie polubić narratorki) pewnie nie dokończyłabym tej książki. 

Inni bohaterowie również nie grzeszą oryginalnością. Zostali potraktowani bardzo stereotypowo, czego zdecydowanie nie lubię. Umberto, na przykład, był tak natarczywy, że kiedy tylko pojawiał się w polu widzenia, miałam ochotę odłożyć książkę. Caterina symuluje własne nieszczęście, uważając się za prawdziwą męczennicę i przez połowę pozycji ubolewa nad nieodwzajemnianą miłością od wyżej wymienionego chłopca.
Jedynymi postaciami, które wywarły na mnie jakiekolwiek wrażenie, jest fantastyczna trójca; Mikael, Vincent i Ofelia, z tym, że naprawdę polubiłam tylko tę ostatnią. Miała sympatyczne usposobienie, styl i wygląd. Taki dziewczęcy chochlik, oprócz faktu, że chodziła w glanach. Mężczyźni pełnili rolę szkolnych przystojniaków, do których kleiły się dziesiątki, jeśli nie setki uczennic. Mikael, ten czaruś o przenikliwym spojrzeniu oczywiście wpadł w oko również Scarlett i vice versa. W ten sposób utworzył się wątek paranormal romance, nic nowego, taka słabsza wersja Belli i Edwarda.
Co zawsze jest dla mnie zabawne: pani Baraldi przedstawiła główną bohaterkę jako mało atrakcyjną, przeciętną nastolatkę, ubraną w stare, sprane ubrania, z nieokrzesaną fryzurą i tendencją do wpadania w tarapaty,a jednak wzbudziła ona zainteresowanie kogoś takiego jak Mikael.

Dialogi sztywne i przekoloryzowane, często zbyteczne. Dlaczego zamiast od razu przejść do sedna sprawy, koleżanki muszą wymienić kilka bezcelowych zdań, które nic do fabuły nie wnoszą? Taki już chyba nawyk autorki, bo identyczny motyw zauważyłam w różnorodnych opisach.
A gdyby te wszystkie zbędne wyrażenia usunąć, zostałoby nam jedynie jakieś 3/4 książki.

Sytuacje, które zostały tutaj opisane mają tak niefortunny splot okoliczności, że czasem były aż komiczne. Autorka chciała ofiarować nam odrobinę aluzyjności, wprowadzając czarne charaktery i postacie, które do ostatnich stron miały nieuzasadnione intencje, ale całość przedstawiała się raczej bezbarwnie. Styl autorki nie jest wybitny, to raczej ponadprzeciętne opowiadanie gimnazjalisty.

Umiejscowienie akcji we Włoszech było dla mnie nieco dziwne, bo o wiele częściej miałam styczność z amerykańskimi książkami. Na początku nie do końca byłam przekonana do tych włoskich imion, trudno było mi się do nich przyzwyczaić, ale z kolejnymi kilkudziesięcioma stronami było już lepiej.
Podsumowując, nie polecam. Można przeczytać z czystej ciekawości, kiedy już nic ciekawszego w nasze ręce nie trafi.