Powód by oddychać - Rebecca Donovan



Tytuł: Powód by oddychać
Tytuł oryginalny: Reason to Breathe
Autorka: Rebecca Donovan
Tłumaczenie: Ernest Kacperski
Wydawnictwo: Feeria
Ilość stron: 494
Moja ocena: 10 / 10

                                                         OPIS Z OKŁADKI

,,Nikt nie chciał się specjalnie ze mną zadawać, więc trzymałam się z boku. Tak miało być bezpieczniej i łatwiej. Jak do tego doszło, że Evan Matthews z dnia na dzień wywrócił mój stabilny świat?"

W zamożnym miasteczku w stanie Connecticut, gdzie ludzi zwykle zaprząta, w czym i z kim będą widziani, Emma wolałaby wcale nie być widziana. Ją zaprząta raczej pozorowanie perfekcji - dokładne ściąganie długich rękawów, żeby zakryć siniaki; żeby nikt nie dowiedział się, jak mało wspólnego z doskonałością ma jej życie. A tu nagle, ni stąd, ni zowąd, pojawia się miłość i zmusza ją do potwierdzenia swojej wartości - za cenę ryzyka ujawnienia straszliwej tajemnicy, którą desperacko ukrywa. Poruszająca historia o próbie normalnego życia za wszelką cenę... i o miłości, która pozwala w końcu zaczerpnąć powietrza.

~~~~

Emocjonalny rollercoaster. Hektolitry wylanych łez. Wstrzymywanie oddechu. Nieprzespane noce (albo jedna, bo z pewnością jesteście w stanie pochłonąć ją w tak krótkim czasie). Podwyższone ciśnienie. Zwiększona potrzeba mordowania bohaterów literackich. Gwałtowne wybuchanie śmiechem. I serce złamane na tysiące małych kawałeczków. Przygotujcie się na to wszystko, zanim sięgniecie po Powód by oddychać, który przypomni Wam, za co pokochaliście czytanie.

,,Każdy mój oddech zawdzięczam tobie. Nawet gdy nie było cię przy mnie, by mnie ocalić,
byłeś moim powodem, by oddychać. I za to zawsze będę cię kochać. Zawsze.''

 Nie jestem do końca przekonana, czy potrafię napisać cokolwiek konstuktywnego na temat tej książki, tak sprzeczne emocje we mnie wzbudziła. Styl autorki pokochałam niemal od pierwszych stron, wprowadziła mnie w życie głównej bohaterki z charakterystycznym rozmachem, jednocześnie tonując bolesną dawkę informacji, których momentami nie chciałam dokładniej poznawać.

Łatwiej jest polubić kogoś poprzez współczucie, prawda? Kiedy jesteśmy świadkami wyrządzania krzywdy drugiemu człowiekowi, nie stoimy obojętnie, pałając do niego nienawiścią, nie śmiejemy się szyderczo, wytykając go palcem. Czujemy nagły przypływ sympatii powiązanej z litością, ale gdzieś głęboko doskonale zdajemy sobie sprawę, że to właśnie empatia dominuje nad tym pierwszym. Nie jesteśmy w stanie być w stu procentach wyrozumiali, bo za każdym razem, kiedy wizualizujemy sobie obraz tego człowieka w głowie, nasze serce wypełnia ogromny żal, a człowieczeństwo zaczyna nagle dawać o sobie znać. Z Emmą było inaczej. Oprócz nieuniknionego współczucia, którym każdy czytelnik ją obdarzył, można z łatwością po prostu... ją polubić. Odnaleźć wspólne cechy, choć może niekoniecznie się z nią utożsamiać. To jedynie utwierdzało mnie w przeświadczeniu, że gdyby Emmie stworzono odpowiednie warunki, nie miałaby trudności z zawieraniem nowych kontaktów, a obecność drugiej osoby nie wzbudzałaby w niej strachu przed poznaniem prawdy o świecie, w którym żyje. Niestety, jestem zmuszona przywrócić Was do rzeczywistości i przedstawić Wam realia, które tworzą fundamenty codzienności głównej bohaterki.

,,Szale na wadze mojego życia prawie się zrównoważyły, ale, jak zwykle, nie zbalansowały się idealnie. Kiedy już coś się poprawiło, coś innego musiało legnąć w gruzach. Zaakceptowanie tego było najtrudniejszą lekcją, którą musiałam odrobić''.

Życie Emmy znacznie odbiega od doskonałości, do jakiej przyzwyczajone są jej koleżanki. Przywykła do monotonii, która wita ją każdego ranka - gwałtowne wyrwanie ze snu, najczęściej pozostawiające za sobą świeżego siniaka, ograniczony czas w łazience i chłodna atmosfera w trakcie śniadania, podczas którego jej głowę zaprzątają jedynie konsekwencje zbyt głośnego oddychania. Jedyną odskocznią od tej apatii okazuje się muzyka i jej najlepsza przyjaciółka Sara, która z łatwością mogłaby uchodzić za przerysowaną, sztampową bohaterkę, gdyby nie jej wspaniałomyślny charakter. Początkowo sądziłam, że autorka nakreśliła jej postać z konkretnego powodu - być może miała pomóc Emmie w życiu z boku, jako nieśmiała outsiderka, w cieniu sławy najlepszej przyjaciółki. Faktycznie, poniekąd tak było, ale Sara - podobnie jak Emma - była bohaterką z krwi i kości. Nie była nieświadoma na cierpienie dziewczyny, wręcz przeciwnie,  okazywała większe wzburzenie z powodu otaczającej jej niesprawiedliwości niż sama Emma.

Jeżeli spodziewałeś się, że wprowadzenie wątku miłosnego do takiej książki będzie błędem, z pewnością zmienisz zdanie, poznając Evana. Nawet pomijając fakt, że jest uroczym, wysokim blondynem o jasnoniebieskich oczach i delikatnie zarysowanych mięśniach - jest po prostu Evanem. Pokochałeś go jako przystojnego siedemnastolatka, pokochasz go, kiedy będzie dwadzieścia lat starszy - za osobowość. Autorka posiada naprawdę niesamowity dar kreowania rewelacyjnych bohaterów; charakterystycznych, wyrazistych, oryginalnych. Wątek miłosny wypadł tutaj wyjątkowo niebanalnie, może ze względu na niepowtarzalność obojga bohaterów. Uwielbiałam to, jak wielkim wsparciem, podporą okazał się Evan dla Emmy.  Spodobał mi się początkowy dystans pomiędzy nimi, tak jakby prowadzili między sobą subtelny taniec, stopniowo zmniejszając dzielącą ich odległość.

Rebecca Donovan stworzyła brutalny, przerażający świat, a mimo tego z każdym kolejnym rozdziałem pragnienie powrotu do niego silnie wzrasta. Oprócz uderzającej niesprawiedliwości, z jaką czytelnik musi się zmierzyć, przekonuje się, jak daleko ludzka godność może zostać wystawiona na próbę i jakie znaczenie dzisiaj ma człowiek. To historia o wolności i poświęceniu - jak wiele musisz przeżyć, aby ból stał się nieodłączną częścią twojego życia, do której zdążyłeś się już przyzwyczaić? Jak długo jesteś w stanie pozorować wypadki, tuszując ślady po uderzeniach własną niezdarnością? Jak dużo musisz znieść upokorzeń, aby w końcu móc się postawić? I wreszcie - jak długo musisz ukrywać się przed miłością, żeby w końcu cię odnalazła?

,,W rozrachunku między miłością a stratą to miłość 
popychała mnie do walki o to, by... oddychać''.

Podaruj mi miłość. 12 świątecznych opowiadań - zebrała Stephanie Perkins


Tytuł: Podaruj mi miłość. 12 świątecznych opowiadań
Tytuł oryginalny: My True Love Gave To Me
Autorzy: Holly Black, Ally Carter, Matt de la Pena, Gayle Forman, Jenny Han, David Levithan, Kelly Link, Myra McEntire, Stephanie Perkins, Rainbow Rowell, Laini Taylor, Kiersten While
Tłumaczenie: Małgorzata Kafel
Wydawnictwo: Otwarte
Ilość stron: 427
Moja ocena: 6 / 10

                                                         OPIS Z OKŁADKI

Znana piosenkarka udaje kogoś innego, by uciec przed sławą. Skazany na prace społeczne młodociany przestępca musi wziąć udział w przygotowaniach do jasełek i zakochuje się
w najbardziej nieodpowiedniej dla niego osobie. Dziewczyna adoptowana przez Świętego Mikołaja zastanawia się, czy dla miłości jest gotowa opuścić krainę elfów...

Nieważne, skąd pochodzisz, czy jesteś elfem czy zagubionym w świecie dorosłym nastolatkiem - uwierz w magię świąt! A jeśli nie uwierzysz, czy to oznacza, że ona nie istnieje?

~~~~

Trzymam w dłoni to przepiękne wydanie Podaruj mi miłość i jestem nieco zniesmaczona faktem, że tym razem nie podzielę zachwytu tak dużej ilości osób, tylko postaram się ubrać
w słowa moje ogromne rozczarowanie tą lekturą. Koncepcja była naprawdę obiecująca- wydawnictwo zadbało o przyciągającą uwagę okładkę, zachęcający opis, ozdobne detale i... na tym bym się zatrzymała. 

Nie jest tak, że Podaruj mi miłość jest w moim oczach zupełnie skreślona, że nie mam zamiaru już nigdy do niej powrócić, a na samą myśl o tej książce skręca mnie w żołądku - kilka historii naprawdę mi się spodobało. Dzięki nim byłam w stanie wczuć się w zimowy klimat, zatęsknić za magią świąt, pomarudzić trochę na temat pogody (śniegu, gdzie jesteś?), ale oprócz tego autorzy nie podarowali mi jakichś niesamowitych emocji, nie znalazłam tutaj tego, czego szukałam. A moje wymagania były bardzo wygórowane, bo odkąd wydawnictwo zapowiedziało premierę książki, słyszałam o niej dosłownie wszędzie. Plus te kilka popularnych nazwisk, które z pewnością przyczyniły się do jej fenomenu. Proszę się teraz przyznać: kto sięgnął po tę pozycję tylko ze względu na chociażby jednego autora? Osobiście byłam niezmiernie ciekawa, jak wypadli tutaj np. Gayle Forman, Rainbow Rowell czy David Levithan. Cóż, pozostanę przy mojej sympati do książek, z których zasłynęli, bo krótkie nowelki ich autorstwa były dla mnie rozczarowaniem. 

Przez pierwsze dni książkowa blogosfera wprost pękała od przesytu pozytywnych recenzji, które gromadziła pozycja, dopiero później zauważyłam uwagi na temat schematyczności, przewidywalności, przesłodzenia. Z jednej strony można rzec, że przecież właśnie o to w tym wszystkim chodzi - kto nie chciałby zatopić się w lekki, niezobowiązujący romans z nieuniknio-
nym happy end'em w mroźny, grudniowy wieczór. Jeżeli nie liczyłeś na nic więcej - będziesz usatysfakcjonowany, mógłbyś nawet wychwalać tę powieść pod niebiosa i wciskać ją wszystkim swoim znajomym. I nie byłoby w tym nic złego, bo przecież spełniła Twoje oczekiwania- okazała się idealną przedświąteczną lekturą, jakiej szukałeś. Jeżeli jednak liczyłeś na coś bardziej górnolotnego, robiącego wrażenie, to tegoroczna "perełka" nie wzniesie Cię na wyżyny czytelniczej ekstazy. 

Zawsze podziwiałam autorów rozwiniętych trylogii czy serii za pomysłowość, wytrwałość, umiejętność wykreowania postaci, którzy na przestrzeni czasu przeżywają swoje własne metamorfozy. Z jednej strony uwielbiam serie, być może ze względu na pewien niesmak, który zostaje ze mną po skończeniu jakiejś rewelacyjnej jednotomówki - pragnienie kontynuacji jest czasami tak wielkie, że posuwamy się do stworzenia fanfiction - własnego wyobrażenia dalszych losów bohaterów. Jakiś czas później zaczęłam darzyć respektem autorów, którzy potrafili stworzyć fantastyczną opowieść i jednocześnie wydać ją w postaci pojedynczej książki. Uświadomiłam sobie, że wbrew pozorom tworzenie trylogii i serii daje nam większe pole do popisu - możemy pozwolić sobie na przydługawe opisy, obszerniejsze dialogi, nakreślenie wyraźniejszych charakterów. W powieściach jednotomowych musimy się "streszczać". Zatem autorzy Podaruj mi miłość mieli podwójnie utrudnione zadanie - w końcu musieli ograniczyć swoją historię do zaledwie kilkudziesięciu stron. Każdy z nich poradził sobie z tym na swój sposób, ale oklaski należą się wszystkim, bo zakończenia wypadły naprawdę nieźle. Zdawali sobie sprawę z tego, że w tego typu nowelkach ostatnie zdania odgrywają istotną rolę, mogą decydować nawet o postrzeganiu całości opowiadania i zadbali o to, aby czytelnik na końcu mimowolnie się uśmiechnął.

Jako że książka wręcz ocieka słodyczą i romantyzmem, bohaterowie często byli przerysowani, a życie, które wiedli odbiegało od rzeczywistości, z którą spotykamy się na co dzień. Zauważalna była również pewna schematyczność, o której wspominałam na początku, ale
w tym przypadku trudno o wątek miłosny bez szczęśliwego zakończenia. Czytając pierwsze strony właściwie miałam zwizualizowane w głowie następstwa sytuacji, w której dwoje uziemionych ludzi spotyka się podczas wielkiej śnieżycy (telefony, komórki, Internet nie wchodzą w grę) i spędza ze sobą te kilka godzin. Brnęłam przez kolejne rozdziały i doszukiwa-
łam się coraz więcej podobnych aspektów charakterystycznych dla typowych młodzieżowych romansów. Z jednej strony moje rozczarowanie wciąż się pogłębiało, a z drugiej próbowałam uświadomić sobie samej, że gdybym nie znalazła tych wyżej wymienionych elementów, to byłaby już inna książka. Podobnie jak w przypadku Gwiazd naszych wina, nauczyłam się, żeby na wszelki wypadek podchodzić do tego typu pozycji z rezerwą - i tego będę się trzymała. 

P.S. Jak podoba Wam się nowy wygląd bloga? :)