Tytuł: Więzień labiryntu
Tytuł oryginalny: The Maze Runner
Autor: James Dashner
Tłumaczenie: Łukasz Dunajski
Wydawnictwo: Papierowy Księżyc
Ilość stron: 421
Moja ocena: 7 / 10
OPIS Z OKŁADKI
Kiedy Thomas budzi się w ciemnej windzie, jedyną rzeczą jaką pamięta jest jego imię. Jakby ktoś wymazał mu wszystkie wspomnienia. Kiedy drzwi się otwierają, jego oczom ukazuje się grupa nastoletnich chłopców, która wita go
w Strefie- otwartej przestrzeni otoczonej wielkimi murami, która znajduje się
w samym centrum wielkiego
i przerażającego Labiryntu.
Podobnie jak Thomas, żaden z mieszkańców Strefy nie wie
z jakiego powodu się tu znalazł i kto ich tu zesłał.
Czują jednak, że ich obecność nie jest przypadkowa
i każdego ranka próbują znaleźć odpowiedź, przemierzając
korytarze otaczającego ich Labiryntu. Jednak ta droga nie
jest łatwa, bowiem Labirynt skrywa swoje okrutne tajemnice.
Kiedy następnego dnia po Thomasie windą do Strefy po raz pierwszy zostaje dostarczona dziewczyna, przynosząc tajemniczą wiadomość, wszyscy Streferzy zdają sobie sprawę, że od tej pory nic nie będzie już takie jak było. Thomas podświadomie czuje, że to właśnie on i dziewczyna są kluczem do rozwiązania zagadki Labiryntu i znalezienia wyjścia.
Ale z każdą chwilą czasu na to jest coraz mniej, a pytań wciąż więcej.
~~~~~
Prawdopodobnie będziecie zaskoczeni, że na początku książka zupełnie mnie nie wciągnęła, a czytanie bardzo mi się dłużyło, co automatycznie zniechęca mnie do przebrnięcia przez daną powieść. Czytałam maksimum po kilkanaście stron dziennie, więc jeżeli zapoznaliście się z Więźniem Labiryntu i wiecie jak krótkie są jego rozdziały, możecie sobie wyobrazić,
jak mozolnie mi to szło. Mimo wszystko moje myśli cały czas były skupione nie tylko na opisie z tyłu, który ogromnie mnie zaintrygował, ale również na porównaniu książki do popularnych Igrzysk Śmierci czy Niezgodnej, których jestem dużą fanką. Nigdy nie przypuszczałam, jak szybko pokocham powieści dystopiczne. Wystarczyło jedynie kilka naprawdę dobrych pozycji, aby ten gatunek całkowicie skradł moje serce! Więzień Labiryntu wpadł
w moje ręce szybciej, niż się spodziewałam (za co dziękuję Filipowi),
a radość, jaką za każdym razem wywoływał u mnie jego widok motywowała tylko do rozpoczęcia lektury.
Na początku język, jakiego używali Streferzy był dla mnie dużym minusem dla powieści i czułam się nieco zdezorientowana. Z jednej strony warto docenić pomysłowość autora, który bądź co bądź, wprowadził zabawne neologizmy, lecz z drugiej strony dla odbiorcy może być to uciążliwe. Podkreślam, na początku. Podejrzewam, że po przeczytaniu całej trylogii będzie to dla czytelnika całkiem naturalne.
Wraz z rozpoczęciem pierwszego rozdziału, utożsamiamy się z głównym bohaterem, który podobnie jak odbiorca jest zdeterminowany poznać odpowiedzi na wiele pytań. Pan Dashner niesamowicie buduje napięcie, sprawiając, że od lektury wprost nie można się oderwać. Osobiście zajęło mi to trochę czasu, ale zapewniam, kiedy byłam bliska poznania odpowiedzi na wszelkie nurtujące pytania, pochłaniałam ją w typowym dla książkoholików tempie.
Wątek miłosny delikatnie zarysowany na dalszym planie powieści. Prawdopodobnie doczekamy się jego rozwinięcia w kolejnych tomach trylogii, ale jak na razie skupiłam się na części pierwszej.
Pojawienie się Teresy, która jest pierwszą dziewczyną
i jednocześnie ostatnią osobą, która dołączyła do Strefy wzbudziło we mnie mieszane uczucia. Od razu łatwo domyślić się, że między nią a Thomasem coś zaiskrzy, co wydało mi się wręcz nierealne w zaistniałych warunkach, ale bez obaw, Teresa przez pewną część książki pogrążona jest
w śpiączce, a kiedy już się budzi, jej relacja z Tom'em jest oparta tylko na obmyślaniu strategii przetrwania. No, może jeszcze kilka słów na temat ich przeszłości, co jedynie uświadomiło mi jak realni są ci bohaterowie i jak dobrze autor zagospodarował ich uczuciami i emocjami, nie zapominając
o słabościach normalnego człowieka.
Bohaterowie wzbudzali we mnie jednocześnie podziw, niechęć, zdumienie, radość, lęk oraz mnóstwo innych, sprzecznych emocji. Przede wszystkim wyrazy uznania kieruję do najstarszych Streferów, którzy z pewnością przyczynili się do zapoczątkowania godnego uwagi systemu, w którym każdy z chłopców zajmuje jakieś miejsce, przyczyniając się do prawidłowego funkcjonowania tego mikrospołeczeństwa. W niektórych momentach zapominałam w jakim są wieku, gdyż decyzje, które podejmowali były aż nadto dojrzałe.
Zakończenie dość chaotyczne, ale zadowalające. Z przyjemnością sięgnę po kolejne tomy, bo epilog podsycił jedynie moją ciekawość. Dla miłośników tego gatunku - jak najbardziej polecam!
jak mozolnie mi to szło. Mimo wszystko moje myśli cały czas były skupione nie tylko na opisie z tyłu, który ogromnie mnie zaintrygował, ale również na porównaniu książki do popularnych Igrzysk Śmierci czy Niezgodnej, których jestem dużą fanką. Nigdy nie przypuszczałam, jak szybko pokocham powieści dystopiczne. Wystarczyło jedynie kilka naprawdę dobrych pozycji, aby ten gatunek całkowicie skradł moje serce! Więzień Labiryntu wpadł
w moje ręce szybciej, niż się spodziewałam (za co dziękuję Filipowi),
a radość, jaką za każdym razem wywoływał u mnie jego widok motywowała tylko do rozpoczęcia lektury.
Na początku język, jakiego używali Streferzy był dla mnie dużym minusem dla powieści i czułam się nieco zdezorientowana. Z jednej strony warto docenić pomysłowość autora, który bądź co bądź, wprowadził zabawne neologizmy, lecz z drugiej strony dla odbiorcy może być to uciążliwe. Podkreślam, na początku. Podejrzewam, że po przeczytaniu całej trylogii będzie to dla czytelnika całkiem naturalne.
,,Czasami nie zwracasz zbyt wielkiej uwagi na rzeczy,
których nie spodziewasz się zobaczyć".
Wraz z rozpoczęciem pierwszego rozdziału, utożsamiamy się z głównym bohaterem, który podobnie jak odbiorca jest zdeterminowany poznać odpowiedzi na wiele pytań. Pan Dashner niesamowicie buduje napięcie, sprawiając, że od lektury wprost nie można się oderwać. Osobiście zajęło mi to trochę czasu, ale zapewniam, kiedy byłam bliska poznania odpowiedzi na wszelkie nurtujące pytania, pochłaniałam ją w typowym dla książkoholików tempie.
Wątek miłosny delikatnie zarysowany na dalszym planie powieści. Prawdopodobnie doczekamy się jego rozwinięcia w kolejnych tomach trylogii, ale jak na razie skupiłam się na części pierwszej.
Pojawienie się Teresy, która jest pierwszą dziewczyną
i jednocześnie ostatnią osobą, która dołączyła do Strefy wzbudziło we mnie mieszane uczucia. Od razu łatwo domyślić się, że między nią a Thomasem coś zaiskrzy, co wydało mi się wręcz nierealne w zaistniałych warunkach, ale bez obaw, Teresa przez pewną część książki pogrążona jest
w śpiączce, a kiedy już się budzi, jej relacja z Tom'em jest oparta tylko na obmyślaniu strategii przetrwania. No, może jeszcze kilka słów na temat ich przeszłości, co jedynie uświadomiło mi jak realni są ci bohaterowie i jak dobrze autor zagospodarował ich uczuciami i emocjami, nie zapominając
o słabościach normalnego człowieka.
Bohaterowie wzbudzali we mnie jednocześnie podziw, niechęć, zdumienie, radość, lęk oraz mnóstwo innych, sprzecznych emocji. Przede wszystkim wyrazy uznania kieruję do najstarszych Streferów, którzy z pewnością przyczynili się do zapoczątkowania godnego uwagi systemu, w którym każdy z chłopców zajmuje jakieś miejsce, przyczyniając się do prawidłowego funkcjonowania tego mikrospołeczeństwa. W niektórych momentach zapominałam w jakim są wieku, gdyż decyzje, które podejmowali były aż nadto dojrzałe.
Zakończenie dość chaotyczne, ale zadowalające. Z przyjemnością sięgnę po kolejne tomy, bo epilog podsycił jedynie moją ciekawość. Dla miłośników tego gatunku - jak najbardziej polecam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Witaj Drogi Czytelniku! ♥
Dziękuję, że poświęciłeś swój czas na przeczytanie tego posta. Prawdopodobnie zaraz go skomentujesz - napisz w takim razie swoją własną, szczerą opinię. :) Pamiętaj, że każdy jeden komentarz to dla mnie doskonała wskazówka i motywacja. Możesz zostawić również link do swojego bloga, zawsze chętnie do Ciebie zajrzę. ^^
Dziękuję, że jesteś,
Autorka